niedziela, 27 września 2015

Rozdział I

Popołudnie, wielkie słońce i żar z nieba. Nie ma ani jednej chmur. Nie było wiatru więc było...dziwnie. Wyszłam na brzeg wyspy w postaci wilka. Nagle ujrzałam jakby coś było na wodzie. On płynął...płynął...on płynął w stronę wyspy!!! Wycofałam się i biegłam do watahy. Oznajmiłam że coś tu płynie i nakazałam im się schować. Sama postanowiłam ich śledzić. Ja i Selena, moja przyjaciółka w stadzie.  Ukryłyśmy się w gęstych krzakach czarnego owocu. Nikt go nie jadł, był uważany jako lekarstwo jak i trucizna.
-Seleno, zmienię się w moją...inną postać i wejdę na to drzewo. Ty uciekaj i kryj stado. Niech unikają tych...stworów. Idź, no już.-Powiedziałam, dotknęłam mojego naszyjniku i zmieniłam postać.
Wspięłam się na drzewo. Z pokładu statku wyszło kilka osób w tym jednej, wyglądał jak przywódca. Przyglądałam im się. ten "przywódca" miał jakiś dziwny strój, brązowe włosy i brązowe oczy. Rozglądał się po wyspie. Czterech pozostałych ze swoimi metalicznymi kijami osłaniało go. Nikt mnie nie zauważył. Chyba postanowili zwiedzić nasz dom, gdyż szli w stronę buszu.
-Żegnajcie. Tam nie przeżyjecie bez stada. -Pomyślałam i obserwowałam ich z drzew.
Nie wiedzieć czemu ciągle szli w głąb mego domu. Niedługo pewnie natkną się na bagna i...nie myliłam się. Nagle zobaczyłam hipopotamy. Chciały ich zjeść. Ta piątka nie miała z nimi szans.  Cofnęli się, ale wejść do góry nie dadzą rady, jest za ślisko. Już, już hipcie miały ich zjeść, gdy chwyciłam lianę i skoczyłam na głaz znajdujący się niedaleko (jakieś trzy-cztery metry) od brzegu.
-Niko, Maro, Żbik. Wybijcie to sobie z głowy. Czart, ty też. -Powiedziałm tak słodko jak tylko umiałam.
Hipopotam swym dziwnych głosem rzekł:
-Ani kawałka?
-Ani kawałka. Ruchy! Szybko do wody bo się wysuszycie na wiór.-Powiedziałam lekko się śmiejąc.
Hipcie zanurzyły się z powrotem do wody, po czym spojrzałam na przybyszy i rzekłam:
-Wybaczcie ich zachowanie. Nigdy nikt nas nie odwiedza. -Powiedziałam słodko.
Oni zmierzyli wzrokiem mnie i moją białą sukienkę.
-Ona umie rozmawiać ze zwierzętami...-Wymamrotał lekko oniemiały przywódca.- Jak się nazywasz panienko?-Dodał po chwili.
-Luna. Nazywam się Luna, a ty?-Odrzekłam pytaniem.
-Nazywam się książę  książę Moon. 
Nastała chwila ciszy. Nagle usłyszałam wycie. To wycie przywódcy.
- Muszę iść, ale będę później. Znajdę was. Do zobaczenia!-Powiedziałam i wycofałam się w głąb lasu. Zmieniłam się w wilka i pobiegłam w kierunku wycia. Makor, nasz przywódca, był ranny. Te ludzkie istoty go zraniły. Zjeżyłam sierść, "pokazałam" ząbki i rzuciłam się na człowieka, który mu to zrobił. przygwoździłam go do ziemi. Ten drugi uciekł.
-Oni...atakują...watahę.-Wymamrotał i...na skutek odniesionych ran, zmarł.
Zmarł na moich oczach. Zabiłam człowieka i zalałam się łzami. Wzięłam Makora na plecy i zaniosłam do reszty wilków.
-Koniec z tym. Zabili nam przywódcę. Wszystko było dobrze kiedy ich tu nie było, a teraz, teraz alfa nie żyje. I ja go pomszczę. Kto jest ze mną niech zawyje, niech zawyje jak jeszcze nigdy dotąd. Na cześć Makora i nowego wyzwania!!!-Krzyknęłam i zawyłam.
-Jesteśmy z tobą Luno, nasza nowa alfo! -Krzyknęło prawie całe stado, a ja cóż...oniemiałam.
Zgodziłam się na bycie alfą i poprowadzenie wilków na wojnę. Część została by opiekować się młodymi, w tym Selena. Ruszyliśmy na brzeg wysypy, w miejsce gdzie wszystko się zaczęło. Na plażę. Istoty oniemiały widząc czterdzieści wilków w tym jednego na przodzie, mnie. Ludzie wyjęli te swoje dziwne metalowe badyle. Nie przejęłam się tym i...ruszyłam. Miałam widok śmierci alfy w oczach. Wiedziałam jedno...chciałam się zemścić.
CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz